Moja mama uznała, że małżeństwo to rozwiązanie mojego samotnego życia w wieku 34 lat, więc zgodziłam się na ślub, który wydawał się bardziej obowiązkiem niż spełnieniem marzeń. Ale kiedy spotkałam kogoś, kto sprawił, że po raz pierwszy od lat poczułam się żywa, stanęłam przed wyborem: podążać za jej planem czy zaryzykować wszystko dla własnego szczęścia.
Ślub bez miłości
Przygotowania do ślubu to stres dla każdej kobiety… a przynajmniej tak mówią. Ale ja byłam wyjątkiem.
Oto prosta rada: jeśli nie chcesz się stresować przed ślubem, po prostu zgódź się wyjść za mężczyznę, którego nie kochasz. Brzmi szalenie, prawda?
Nie zrozumcie mnie źle – nie wychodziłam za potwora. Matt był dobrym człowiekiem: miłym i niezawodnym.
Dobrze się dogadywaliśmy, ale nic do niego nie czułam. Żadnej iskry, żadnego podekscytowania. Szczerze mówiąc, bardziej przypominał mi przyjaciela niż partnera na całe życie.
Nasza historia zaczęła się sześć miesięcy temu, kiedy moja mama oznajmiła, że w wieku 34 lat bycie niezamężną to niemal zbrodnia.
Dla niej była to katastrofa, którą należało natychmiast naprawić. Ona i rodzice Matta przejęli sprawy w swoje ręce i zorganizowali nasze spotkanie.
Na początku zgadzałam się na wszystko dla świętego spokoju, ale im bliżej było do ślubu, tym więcej miałam wątpliwości.
Przeznaczone spotkanie
Tego dnia stałam z mamą w salonie sukien ślubnych, przymierzając suknię, która nie pasowała do mnie.
Patrzyłam na swoje odbicie, czekając na magiczny moment, ale nie czułam nic… oprócz lekkiego obrzydzenia.
— Wyglądasz jak księżniczka. Twoje marzenie w końcu się spełniło — powiedziała mama z szerokim uśmiechem.
Twoje marzenie, mamo, pomyślałam. Ale zamiast powiedzieć to na głos, wymusiłam uśmiech.
Podeszła bliżej, poprawiając mój welon jak koronę.
— Za dwa tygodnie będziesz mężatką. Czy to nie cudowne? — zapytała łagodnym, ale stanowczym tonem.
Chciałam krzyknąć: Nie, to okropne!, ale milczałam.
Po przymiarce poszłyśmy do małej kawiarni, żeby napić się kawy przed spotkaniem z cateringiem.
Czekając na zamówienie, moje spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na mężczyźnie siedzącym nieopodal. Miał swobodną postawę, lekki uśmiech… coś w nim mnie przyciągało.
Zauważył mój wzrok i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Szybko odwróciłam oczy, udając, że sprawdzam telefon.
Barista wywołał moje imię. Ruszyłam w tym samym momencie, gdy mężczyzna sięgnął po swój kubek. Nasze dłonie się zetknęły.
Gorąca kawa rozlała się na mój sweter.
— Cholera — powiedziałam, odsuwając się i patrząc na plamę.
— O nie, przepraszam! — powiedział, podając mi serwetki.
— To było moje zamówienie — westchnęłam.
— Musiałem się pomylić. Zamówiłem to samo. Pozwól, że kupię ci nową.
Zanim zdążyłam zaprotestować, już zapłacił.
Kiedy barista podał nam kawę, wręczył mi oba kubki.
— Proszę, weź je. Naprawdę, jeszcze raz przepraszam.
— Nic się nie stało — odpowiedziałam. — Nie musiałeś, ale dziękuję.
Uśmiechnął się.
— Nie chciałem zrobić złego wrażenia na dziewczynie takiej jak ty.
Po czym odszedł, zostawiając mnie zdezorientowaną.
Kiedy podniosłam kubek, zauważyłam między nimi wsuniętą karteczkę.
Ciekawość wzięła górę. Rozłożyłam ją i przeczytałam staranne pismo:
«Chciałbym cię lepiej poznać. Jest w tobie coś, co przykuło moją uwagę.» — Chris.
Pod spodem numer telefonu.
Moje serce zabiło mocniej. Szybko rozejrzałam się dookoła, ale Chris już zniknął.
Wsadziłam karteczkę do torebki, mówiąc sobie, że powinnam o niej zapomnieć.
Zwrot losu
Pewnego wieczoru, gdy wątpliwości dotyczące ślubu nie dawały mi spokoju, ponownie znalazłam tę karteczkę.
Długo się wahałam, zanim napisałam wiadomość.
Chris odpowiedział niemal natychmiast, a zanim zdążyłam zmienić zdanie, umówiliśmy się na spotkanie w tej samej kawiarni za godzinę.
Kiedy przyszłam, już czekał na mnie przy stoliku z dwiema filiżankami kawy.
— Cześć — powiedziałam, czując lekkie zdenerwowanie.
— Cześć — odpowiedział, podając mi filiżankę. — Wziąłem twoją ulubioną. Mam nadzieję, że się nie pomyliłem.
Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od zawsze.
Dowiedziałam się, że Chris pasjonuje się fotografią i wędrówkami — tak samo jak ja.
— Zawsze marzyłem o przeprowadzce na Islandię — wyznał.
Zamarłam.
— Na Islandię? Ja też!
Chris uśmiechnął się.
— Może pewnego dnia…
Ale ja nie chciałam czekać na „pewnego dnia”.
— Jedźmy razem — zaproponowałam nagle.
Zamrugał ze zdziwieniem.
— Mówisz serio?
— Tak.
Pokręcił głową.
— Meredith… prawie się nie znamy.
— I co z tego? — spojrzałam mu w oczy. — Sam powiedziałeś, że nigdy nie czułeś czegoś takiego. Ja też. Czy to nie jest warte ryzyka?
Zawahał się.
Wstałam, nagle czując się głupio.
— Rozumiem. To był błąd.
Odwróciłam się, gotowa odejść.
— Poczekaj! Kiedy znów się zobaczymy?
— Nigdy — wyszeptałam. — Za trzy dni wychodzę za mąż.