W półpustym czytelniczym pokoju klimatyzator cicho mruczał, wypełniając ciszę ledwo dostrzegalnym szumem. Olga Sieregiewna, podnosząc głowę od monitora, usłyszała stłumione szlochy.
Przy dalszym stole młoda kobieta starała się dyskretnie osuszyć oczy papierową chusteczką, lecz jej ramiona zdradzały powstrzymywane wybuchy płaczu.
— Czy życzy pani sobie wody? — zapytała Olga, wstając ze swojego miejsca za ladą.
Kobieta zadrżała, gdy ją zauważyła, i pośpiesznie próbowała wymusić uśmiech:
— Przepraszam… Nie chciałam nikomu przeszkadzać.
— W trzydziestu latach pracy w bibliotece widziałam już wiele — powiedziała Olga, siadając obok. — Czasem książki znajdują nas dokładnie wtedy, gdy jesteśmy najbardziej bezbronne.
— To nie wina książki, — odparła odwiedzająca, potrząsając głową. — Po prostu… wczoraj mój mąż powiedział, że odchodzi. Do innej.
Olga poczuła, jak coś nieprzyjemnego ścisnęło się wewnątrz niej. Natychmiast przypomniała sobie ten jesienny dzień sprzed trzech lat, kiedy sama siedziała naprzeciwko Alekseja w kuchni.
— Wyobraża pani sobie? — powiedziała kobieta, zaciskając chusteczkę w pięści. — Po prostu przyszedł i powiedział: „Przepraszam, spotkałem inną”. Jakby przepraszał za rozbitą filiżankę.
— A co pani odpowiedziała? — zapytała cicho Olga.
— Nic. Po prostu patrzyłam, jak zbiera swoje rzeczy. A potem spędziłam cały wieczór, przeglądając zdjęcia w telefonie, próbując zrozumieć – kiedy? W którym momencie wszystko się zmieniło?
„I ja popełniłam ten sam błąd” — pomyślała Olga. Trzy lata temu i ja szukałam odpowiedzi w przeszłości, zamiast patrzeć w przyszłość.
— Wie pani, — powiedziała, wyjmując z torebki mały termos, — mam wspaniałą zieloną herbatę. I historię, która może panią zaskoczyć.
Kobieta podniosła na nią zapłakane oczy:
— Historię z dobrym zakończeniem?
— Z właściwym zakończeniem, — odpowiedziała Olga, nalewając herbatę do papierowych kubków. — Wtedy też pracowałam w tym czytelniczym pokoju. I był to dokładnie taki sam październik…
Tego wieczoru wszystko wydawało się zwyczajne. Aleksej wrócił później niż zwykle. Olga pamiętała każdy szczegół: jak powoli zdejmował buty w przedpokoju, jak zatrzymywał się w łazience, jak siadał przy kuchennym stole, jakby miał zamiar powiedzieć coś ważnego.
— Musimy porozmawiać, — w końcu powiedział.
Olga postawiła przed nim talerz z kolacją. Ostatnio często zostawał do późna, tłumacząc się pilnymi zleceniami. Czuła, że coś jest nie tak, ale odganiała niepokojące myśli.
— Spotkałem inną kobietę, — mówił spokojnie, nie podnosząc wzroku. — Nazywa się Lilia.
— Bez szczegółów, — odpowiedziała Olga, mechanicznie poprawiając róg obrusu. — Po prostu powiedz — kiedy?
— Za tydzień. Już wynająłem mieszkanie.
Skinęła głową, odczuwając dziwne uczucie pustki. Jakby znalazła się pod szklaną kopułą, oddzieloną od rzeczywistości.
— Nawet nie chcesz wiedzieć, dlaczego? — Aleksej zdawał się być zaskoczony jej reakcją.
— A czy to coś zmieni? — wstała i zaczęła sprzątać naczynia.
— Nie będziesz…
— Krzyczeć? Robić scenę? — włączyła wodę, aby ukryć drżenie w głosie. — Nie, Leszo, nie będę.
W drzwiach on się odwrócił.
— Przepraszam. Nie chciałem cię zranić.
Ona milczała. Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się, zauważyła, że przez cały czas wycierała to samo naczynie.
Odwiedzająca w czytelniczym pokoju słuchała, wstrzymując oddech.
— I co było dalej?
Olga uśmiechnęła się.
— A potem zrobiłam coś, czego nikt by ode mnie nie oczekiwał. Nawet ja sama.
— Co takiego?
— Tego samego wieczoru poszłam do pracy. Otworzyłam bibliotekę, włączyłam światło i ustawiałam książki aż do rana. Czasem najtrudniejsze jest po prostu dalsze życie.
Na chwilę zamilkła, spoglądając przez okno na powoli opadające liście.
— Ale to był dopiero początek. Bo dwa dni później przypadkowo usłyszałam rozmowę, która zmieniła wszystko…
— Proszę sobie wyobrazić, — powiedziała Olga, popijając powoli już przestudzoną herbatę, — weszłam do tej samej kawiarni „Marzenie” na rogu. Ja i Aleksej często tam chodziliśmy. Myślałam, że jeśli znów poczuję tę znajomą atmosferę, łatwiej będzie pogodzić się z tym, co się stało.
Wybrała daleki kąt i usiadła zamyślona, gdy nagle usłyszała znajomy głos. Przy oknie, przy małym stoliku, usiedli Aleksej i kobieta około trzydziestu siedmiu lat, elegancka, w surowym garniturze biurowym.
— To nie jest to, o czym marzyłam, — powiedziała Lilia z irytacją, stukając paznokciami w stół. — Obiecałeś, że wyjedziemy do Europy, zaczniemy własny biznes…
— Lilia, ale przecież rozumiesz… Teraz są trudne czasy, z finansami bywa ciężko…
— Rozumiem. Rozumiem też, że nigdy nie odważyłeś się sprzedać mieszkania.
— Na mieszkaniu jest wpisana moja córka…
— A ja? — Jej głos stał się ostry. — Mam więc mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu? Czasem mam wrażenie, że ty…
— Lilia, tylko nie zaczynaj.
Olga siedziała nieruchomo. Po raz pierwszy widziała tę kobietę – zadbaną, pewną siebie, stanowiącą całkowity przeciwieństwo jej samej. Ale coś w oczach Lili sprawiło, że była czujna – niepewność ukryta za fasadą pewności siebie, niepokój osoby, która została zepchnięta do kąta.
Gdy uświadomiła sobie, że problem nie leżał w miłości
— Wie pani, — spojrzała Olga na rozmówczynię, — w tym momencie nagle zrozumiałam: Aleksej nie odszedł do innej kobiety. On uciekł.
Od samego siebie.
Od poczucia własnej bezwartościowości, od wieku, od codzienności, która go nudziła.
— I co pani wtedy czuła?
— Ulgę. Proszę sobie wyobrazić? — Olga cicho zaśmiała się. — Trzy noce bez snu, minus cztery kilogramy, i w tej chwili poczułam się lżej. Bo nagle zrozumiałam — to nie moja wina.
Zamilkła, wspominając, jak Aleksej nagle podniósł głowę i spotkał jej spojrzenie. Jak zamarł w pół zdania. Jak Lilia podążyła za jego wzrokiem i również się odwróciła.
— Po prostu wstałam i wyszłam. Spokojnie, z uniesioną głową. A za drzwiami… po raz pierwszy od tych dni zaśmiałam się.
— I co potem?
Olga lekko pokręciła głową.
— Nie, oczywiście, że nie. Najciekawsze zaczęło się później. Gdy w końcu zdecydowałam się zrobić to, co odkładałam przez dwadzieścia pięć lat…
— W młodości, — poprawiła okulary Olga, — marzyłam o otwarciu małej biblioteki dla dzieci w wiosce, w której mieszkała moja babcia. Tam nadal stoi jej dom, z ogromnym ogrodem. Co roku mówiłam sobie, że pojadę tam, ale zawsze znajdowała się jakaś wymówka — albo Aleksej nie mógł wziąć urlopu, albo remont, albo coś jeszcze.
Wyjęła telefon i pokazała zdjęcie starego domu z rzeźbionymi nadprożami.
— Następnego dnia po tamtym spotkaniu w kawiarni wzięłam urlop bezpłatny i wyjechałam. Proszę sobie wyobrazić, dom stał pusty przez tyle lat, a zamek otworzył się za pierwszym razem, jakby na mnie czekał.
— I jak tam było?
— Pierwszego wieczoru siedziałam po prostu na ganku, słuchając ciszy. W mieście takiej ciszy nie ma. Potem zaczęłam porządkować stare rzeczy, przewietrzać pokoje. W ogrodzie znalazłam stare drzewo wiśniowe — nadal dawało owoce, czy może pani uwierzyć?
Olga na chwilę zamilkła, myślami wracając do tamtego dnia.
— Trzeciego dnia przyszła do mnie sąsiadka — Baba Vera. Przyniosła mleko, usiadła obok. „Co, uciekłaś od męża?” — powiedziała. Byłam zaskoczona — skąd to wiedziała? A ona tylko uśmiechnęła się: „Widzę to w twoich oczach. Mi też tak było, gdy mój Petka odszedł do pielęgniarki.”
— I co ci poradziła?
— Nic. Po prostu powiedziała: „Ja założyłam ogródek. Jak kopiesz ziemię, cała głupota wypada z głowy.” I odeszła.
Olga uśmiechnęła się.
— Pomyślałam wtedy: jaki ogródek w październiku? Następnego ranka wstałam, wzięłam grabie i zaczęłam zbierać opadłe liście. Potem zająłam się domem. Wieczorem byłam tak zmęczona, że nawet nie włączałam telefonu.
— A on dzwonił?
— Oczywiście. Aleksej dzwonił codziennie. Mówił, że Lilia okazała się nie być właściwą osobą. Że się pomylił. A ja słuchałam i rozumiałam: przede mną stał ten sam Aleksej, który zawsze szukał łatwiejszych dróg. Który uciekał od problemów, a potem wracał, gdy robiło się naprawdę źle.
Spojrzała na zegarek.
— I wie pani, co było najbardziej zdumiewające? W tamtej wiosce po raz pierwszy od wielu lat poczułam, że żyję. Naprawdę żyję. Bez zwracania uwagi na cudze oczekiwania, bez prób dopasowania się do kogoś.
— I co było potem? — zapytała młoda kobieta, pochylając się do przodu, uważnie słuchając.
Olga uśmiechnęła się tajemniczo.
— A potem… potem wydarzyło się coś, czego nikt by się nie spodziewał. Nawet ja sama.
— Kiedy wróciłam do miasta, — wstała Olga, aby zaciągnąć żaluzje, chroniąc pokój przed skośnymi promieniami zachodzącego słońca, — Aleksej czekał na mnie pod klatką. Z bukietem, proszę sobie wyobrazić! Po dwudziestu pięciu latach nagle przypomniał sobie, jakie kwiaty lubię.
— I co pani zrobiła? — zapytała młoda kobieta, wstrzymując oddech i uważnie patrząc na nią.
— Po prostu odeszłam. Skinęłam tylko głową, przywitałam się i poszłam do domu. A on stał tam, z opuszczonymi rękami, zdumiony. Myślę, że po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powiedzieć.
Olga wróciła do stołu, starannie poprawiła swoją filiżankę.
— Wie pani, jaki wniosek wyciągnęłam, gdy mieszkałam na wsi? Często mylimy przyzwyczajenie z miłością. Boimy się odpuścić przeszłość nie dlatego, że czyni nas szczęśliwymi, ale dlatego, że boimy się zostać sami.
— A Lilia?
— Miesiąc później wyjechała do Moskwy. Mówią, że wyszła za biznesmena, lekko wzruszyła ramionami Olga. — A ja… w końcu wzięłam kredyt i otworzyłam tę małą biblioteczkę dla dzieci. W domu mojej babci.
Wyjęła telefon, przejrzała kilka zdjęć i pokazała je młodej kobiecie: przytulny pokój z regałami pełnymi książek, dzieci rozsiadłe na miękkich pufach z książkami w rękach, zadbany ogród z lekko przechylonymi, ale wciąż solidnymi huśtawkami.
— Teraz jeżdżę tam co weekend. Organizuję spotkania z dziećmi, czytam im na głos. A w ogrodzie rośnie ten sam wiśniowy drzewo. W tym roku dało tyle owoców, że nawet zrobiłam konfiturę.
Młoda kobieta otarła ostatnie łzy i uśmiechnęła się.
— Dziękuję pani. Za historię. Za to, że pani mnie wysłuchała.
— Nie ma za co, uśmiechnęła się Olga. — Pamiętaj tylko: czasem to, co wydaje się końcem, jest w rzeczywistości jedynie początkiem. Początkiem nowego rozdziału. Nowej drogi. Nowej siebie.
Ona odprowadziła odwiedzającą do drzwi biblioteki. Zaczynało się robić ciemno. W kieszeni zawibrował telefon — wiadomość od Alekseja: „Przepraszam. Może spróbujemy jeszcze raz?”
Olga spojrzała w niebo, gdzie purpurowy zachód słońca powoli przechodził w lawendową głębię. Uśmiechnęła się. I usunęła wiadomość, nawet jej nie otwierając.
W jej torebce leżały klucze od domu babci oraz bilet na jutro do autobusu. A w lodówce czekał na nią słoik wiśniowej konfitury.
Czasem życie daje nam nie to, czego chcemy, ale to, czego naprawdę potrzebujemy. Najważniejsze jest, by mieć odwagę to przyjąć.