— Jak śmiesz?! To jego przyszła żona! — wrzasnęła moja teściowa. Odsunęła nieznajomą na bok i bezceremonialnie weszła do mieszkania.
— Wchodź, Lerochka, Vadim niedługo wróci, wszystko wyjaśni.
— No proszę, tak nawet? — skrzyżowałam ręce na piersiach. Te kobiety, które wdarły się do naszego wspólnego mieszkania z mężem, najwyraźniej postanowiły poczekać na niego.
— Tak. Możesz zbierać rzeczy, bo Vadim sam cię wyrzuci z mieszkania. Lerochka, rozejrzyj się, gdzie co jest, a ja dopilnuję, żeby nic nie zginęło z miejsca.
Matka mojego męża, około pięćdziesięcioletnia blondynka, próbująca wyglądać młodziej dzięki liftingowi, licznym operacjom i oczywiście swojej trenerce fitness – córce przyjaciółki, którą najwyraźniej przyprowadziła z tak śmiesznymi roszczeniami – wyniosła z ironią głowę i zaczęła rozglądać się w salonie. Wyglądała młodziej niż w rzeczywistości.
Miałam zostawić jej syna, bo ona i Lerochka mają wspólną przyszłość, a ona jest gotowa urodzić mu dziedzica.

Żelazne argumenty. No, więc weź i pakuj rzeczy. Klucze, oczywiście, miała swoje, choć w czasie naszego wspólnego życia ani razu nie pozwoliła sobie wejść do naszego mieszkania. Coś się zmieniło, a ja nie wiedziałam co. I dlaczego była tak pewna, że Vadim zaraz wróci i mnie wyrzuci?
Absurz! Nawet nie chciałam się z nią kłócić (z nimi, choć Lerochka milcząco na mnie patrzyła i się nie liczyła). Jak Vadim wróci, niech sam się tym cyrkiem zajmie.
Rozmowa z Margaritą Wasiljewną nie miała sensu: po jej wyglądzie było jasne, że coś knuła, i wszystkie moje próby dotarcia do prawdy byłyby daremne.
— Idę do pokoju, czujcie się jak u siebie, — odparłam jej zgryźliwie.
Zamknęłam drzwi sypialni od środka na klucz, bo te kobiety nie cofnęłyby się nawet przed wejściem tam. Sięgnęłam po telefon na szafce nocnej. Po kilku sygnałach Vadim odebrał. Zaraz potem oddzwonił.
— Kochanie, to ty? Cześć.
— Cześć. Wracasz wkrótce? Twoja mama jest tutaj.
— Mama? — przeklął. Rozpoznawałam po dźwięku, że prowadzi.
— Przyprowadziła jakąś dziewczynę, swoją trenerkę, i powiedziała, że Lerochka będzie teraz twoją żoną. Powiedz mi, że to bzdura?
— To bzdura, Alona. Zaraz będę, wszystko wyjaśnimy.
Nic nie zapowiadało tego, co się miało wydarzyć. Może gdybym potraktowała jej groźby poważnie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz już nie wiem.
Dziś wróciłam z pracy wcześniej. Chciałam przygotować uroczystą kolację. Nawet zaczęłam gotować, ale przybyłe gościnie, żądając, żebym pakowała rzeczy, chyba nie pozwolą mi już niczego urządzić. Poza tym straciłam chęć. Co to za wieści o moim eksmisji? Co jeszcze planuje moja teściowa?
Malutkie pudełeczko wciąż było w torebce. Nie zdążyłam go wyjąć i nie chciałam robić tego w obecności tej kobiety. Nie chciałam, żeby dowiedziała się pierwsza.
Od pierwszego spotkania mnie nie polubiła. Najpierw odradzała synowi związek ze mną, nie zważając na to, że stałam tuż obok. On natychmiast przerwał tę rozmowę i nawet przeprosił mnie za zachowanie matki. Już wtedy, gdy to ona musiała przepraszać, patrzyła na mnie z nienawiścią. Nic dziwnego. Dziewczyna z domu dziecka zabrała jej syna – takiego udanego trzydziestoparoletniego faceta. I nie obchodziło jej, że mam świetny dyplom z wyróżnieniem i odnoszę sukcesy w pracy. Po prostu nie byłam dobra dla jej syna. Za mało. „Za chuda”, „za płaska”, „za zielonooka”, a moje włosy miały być „za kręcone”. A Lerochka była taka: pełna z przodu i z tyłu, usta w kokardkę, wielkie szare oczy, umiejętny makijaż. A przede wszystkim ukochana córka ukochanej przyjaciółki.
Ojciec mojego męża, Igor Lwowicz Grigorjew, był odnoszącym sukcesy adwokatem i wyraźnie wykształcenie wziął po ojcu: wspólnie pracowali w ich kancelarii. Nie wiem, co trzymało go przy żonie, ale najwyraźniej drogi miłości są niezgłębione. Urodziła mu Vadima i na tym poprzestała. Teraz syn był kontynuatorem rodu Grigorjewów i współzałożycielem kancelarii. Tam też się poznaliśmy. Po ukończeniu studiów zatrudniłam się jako asystentka prawniczka i często miałam do czynienia z klientelą tej firmy, czyli z samym Vadimem. Po sześciu miesiącach zalotów przeprowadziłam się do niego, a po kolejnych sześciu miesiącach pobraliśmy się.
Nie potrzebowałam hucznych przyjęć ani restauracji z welonem. Vadim też nie palił się do wystawnego świętowania. Prowadził bardzo skomplikowany proces, a gdy ten zakończył się pomyślnie, wzięliśmy ślub w obecności tylko jego rodziców i najlepszego przyjaciela. Polecieliśmy potem na tydzień na wyspę, gdzie poświęciliśmy cały czas tylko sobie.
Nasze życie było ciche i ustabilizowane. Nawet się nie kłóciliśmy. Jeśli zdarzyły się jakieś rozbieżności, rozwiązywaliśmy je przez rozmowę. Pracowałam nadal w swojej pracy, choć Vadim nie byłby przeciwny, gdybym zrezygnowała. Ale nie chciałam stracić miejsca: nie byłam karierowiczką, ale znalazłam sobie swoje miejsce i nie chciałam być gospodynią domową. Odrzuciłam ofertę pracy w kancelarii męża. Może kiedyś, kto wie. Na razie wydawało mi się, że tak, jak jest teraz, jest w porządku. Nikt nie mówił, że dostałam pracę dzięki koneksjom, że jestem „czyjąś żoną” i tak dalej.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się z hukiem: to był bez wątpienia powrót Vadima! Podskoczyłam z łóżka, na którym siedziałam. Chciałam wyjść, ale usłyszałam ich kłótnię. Wyjdę trochę później.

Wróciłam do łóżka i usiadłam, wsłuchując się w głosy.
Rozległy się krzyki, Vadim przeklinał, i… nigdy nie słyszałam, żeby tak krzyczał. Wyrzucał matkę z domu. Potem wszystko ucichło, a drzwi naszego pokoju otworzyły się ze łoskotem.
Tak złego i agresywnego jeszcze go nie widziałam. Patrzył na mnie, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, z pogardą, z miłością, z nienawiścią, z bólem.
— Vadim? — nie rozumiałam, co jego matka mogła mu zrobić tak strasznego.
On jakby ocknął się na mój głos.
— Wrócę jutro, tak że nie zobaczę twojej nogi w moim domu. — jego słowa zabrzmiały ogłuszająco w całkowitej ciszy.
Nic nie rozumiałam: siedziałam na naszym łóżku, w absolutnym szoku. Vadim wyszedł. Zanim wyszedł, uderzył pięścią w ścianę, zostawiając krwawy ślad na tapecie. Zimny lód przeniknął pod skórę, poczułam niebezpieczeństwo, beznadziejność. Wyrzucił mnie? Tak jak mówiła Margarita Wasiljewna. Wiedziała, że to się zdarzy! Wiedziała! Skąd? Co się dzieje?
Nie miałam odwagi jej zadzwonić. Po tym, jak mnie wyprosiła, teraz rozumiałam, że moja teściowa była absolutnie pewna swego. Tylko po co przyprowadziła tę dziewczynę? Myślała, że Vadim jej podziękuje i od razu się z nią ożeni, wyrzucając mnie?
To był koszmar. Nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się ze mną, a nie z kimś innym. On nawet nie próbował normalnie ze mną porozmawiać. W końcu nie byliśmy sobie obcy. Jak mógł mnie oskarżyć o coś, o czym nie miałam pojęcia? Oczywiście, że nie oskarżał mnie bezpośrednio: po prostu kazał mi sobie iść.
To było jego mieszkanie.
Jak powtarzała moja teściowa, pojawiłam się z gotowym wszystkim.
Chce, żebym wyszła?
A może to on sam tak zdecydował? Stałam się dla niego zbyt zwyczajna? Zbyt nudna?
Nie rozumiałam.
Nie odpowiadał, więc napisałam do niego wiadomość. Poprosiłam o wyjaśnienie, co się dzieje. Poczułam, jak głowa mi pęka, więc sięgnęłam po tabletki do torebki, a tam zamarłam, napotkawszy pudełeczko z testem.
Test ciążowy był pozytywny. Chciałam mu sprawić radosną wiadomość. Śpieszyłam się do domu. Wróciłam z pudełkiem do sypialni, zapominając o tabletkach. Musiałam mu to powiedzieć.
On wciąż nie odpisywał, więc pisałam kolejną wiadomość:
„Vadim, jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko. Chciałam ci powiedzieć, ale najwyraźniej taka wiadomość cię już nie interesuje. Wytłumacz mi, proszę, co się dzieje?”
Przeczytał niemal od razu: myślałam, że nie odpowie. Jego cisza trwała zbyt długo. Zdołałam połknąć tabletki popijając wodą, iść do kuchni, gdzie usiadłam przy stole. Nogi już mnie nie trzymały, trzęsłam się z nerwów, dłonie zaczęły drżeć: coraz bardziej uświadamiałam sobie, że Vadim mnie wyrzucił z domu. Nie chciał, żebym została tam do rana.
„Nie interesuje mnie to. Dzieci obcych mnie nie interesują. Do piątej rano zwolnij mieszkanie. O wpół do piątej przyjedzie sprzątanie.”
Nie interesuje go…
Dzieci obcych…

Poczuliśmia łzę, która zdradziecko spłynęła po policzku. Pisałam do niego ponownie, ale zablokował mój numer. Sygnał nagle ustał, a moje wiadomości pozostały nieprzeczytane.
Potem zwijałam się w kłębek na łóżku, płakałam długo, beznadziejnie, aż zasnęłam. Obudziłam się w nocy od własnego krzyku. Miałam koszmar.
Znowu byłam w domu dziecka. Chowałam się pod łóżkiem w pokoju maluchów, wiedziałam, że mnie nie wydadzą. Mali mnie bardzo lubili i litowali się nade mną, bo od Jegora oberwało się wszystkim, także im. Dlatego kryli mnie. Ale nie tym razem. Znalazł mnie, szarpiąc za włosy, i rzucił na jedno z łóżek, a potem obudziłam się wrzeszcząc, cała spocona.
Koszmar powrócił. Dawno mnie nie nawiedzał. Wzdrygnęłam się na nagły szczek psa zza okna. Były cztery rano. Musiałam wyjść przed piątą. Bo tak chciał. Bo nawet nie zadał sobie trudu, by wyjaśnić. Odejdę. Jesteśmy dla niego obcy. Dla mojego męża jesteśmy obcymi. Moje dziecko to pewnie dopiero kilka żywych komórek, ale już je kocham bezmiernie i nigdy go nie porzucę.
Rozejrzałam się po szafie. Było tam mnóstwo pięknych rzeczy, które kupowaliśmy z Vadimem. Lubił patrzeć, jak chodzę w sklepach. Lubił widzieć, jak przymierzam wszystko.
Odsunęłam od siebie sukienki. Prosto na podłogę. Bo właśnie dlatego wezwał sprzątanie? Żeby zgarnęli ślady mojego tu pobytu? Wdziałam codzienne dżinsy i koszulkę z bluzą z kapturem. Trampki do biegania dopełniły strój, włożyłam do plecaka kilka kompletów sportowej bielizny, zostawiając wszystkie koronkowe rzeczy. Trochę rzeczy osobistych i wyciągnęłam z torebki portfel z kartami i dokumentami, prawie prawie o nim zapomniałam. Na szczęście przypomniałam sobie i zabrałam też paszport i dyplom.
O 4:55 wyszłam na zewnątrz, zostawiając klucze portierowi i żegnając się z nim. Chłonęłam świeże powietrze i zatrzymałam się niepewnie.
Nie miałam dokąd iść.
Nie chciałam zostawać koło naszego domu. Koło jego mieszkania, bo już nie było nasze. Na uboczu był mały park i tam się udałam. Spacerowym krokiem spędziłam tam kilka godzin, rozmyślając o tym, co dalej. Ale zanim pojechałam tam, gdzie mnie na pewno przyjmą, zdecydowałam się na ostatnią próbę. Wezwałam taksówkę i pojechałam do budynku, w którym mieściło się biuro mojego męża. Mało prawdopodobne, że spotkam tam kogokolwiek, ale na pewno był tam Vadim. W jego oknach paliło się światło. Ochroniarz wpuścił mnie bez przeszkód, wjechałam na trzecie piętro i stanęłam przed drzwiami sekretariatu. Serce waliło mi tak mocno w uszach, że miałam wrażenie, iż zaraz padnę tu trupem.
Krok w przód, drugi, trzeci… uchyliłam drzwi i spojrzałam w oczy męża. Był zaskoczony, a potem natychmiast przybrał maskę obojętności.
— Po co tu przyszłaś?
— Vadim, proszę, wysłuchaj mnie. Ja… — podszedł milczący i podał mi jakieś papiery.
To były moje badania, wyniki USG, poziom hCG, potwierdzenie ciąży.
— To twoje. Sam złożę pozew o rozwód. Jeśli tylko pomyślisz, że wykorzystasz ciążę, od razu ostrzegam: ty i twój kochanek bardzo na tym ucierpicie. Bardzo.
— J‑jaki kochanek?! — wykrztusiłam. — Vadim! To twoje dziecko! Myślisz, że cię zdradziłam? To nieprawda!
W odpowiedzi podał mi kolejną kupkę dokumentów. Również badania, ale wszystko na jego nazwisko, z diagnozą: „Niepłodność potwierdzona”.
— To niemożliwe… — wyszeptałam, kręcąc głową. — A przecież jestem w ciąży.
Spojrzał na mnie z cynicznym uśmieszkiem.
— Przestań kłamać, już teraz.
— Nie kłamię. Kto ci to powiedział? Kto? — ale nie potrzebowałam odpowiedzi: jego matka wiedziała o wszystkim. Dlatego zachował się w ten sposób. Ustawiono go na rogacza.
— Nie zdradziłam cię, Vadim. Proszę, uwierz mi.
— Uwierzłbym, gdyby to były tylko słowa. Ale ja widzę fakty. Dowody. Alona, przestań mnie dręczyć i siebie. Jesteś wolna. Sam złożę pozew o rozwód. Rozwiedziemy się w USC (ZAGS), jeśli oboje…
— Dzień dobry, Vadim Igorewicz, jesteś już tutaj? Zaraz przygotuję ci kawę, — zagaiła sekretarka mojego męża. — Ojej, przepraszam. Dzień dobry, Alono Wasiljewno. Jak zawsze dla ciebie?
— Alona Wasiljewna wychodzi, — warknął Vadim. Inga podskoczyła i cichutko zamknęła drzwi, przepraszając.
— Więc jesteś tak pewny swojej diagnozy… — patrzył na mnie z wściekłością, ale nie przerywał mi. — Radzę ci zrobić jeszcze jedno badanie jak najszybciej. Bo w tej chwili wszystko u ciebie działa, skoro to ja jestem w ciąży.
Odwróciłam się gwałtownie, bo moje wargi zdradziecko zadrżały. Jedna połowa mnie błagała, żebym rzuciła się do niego, błagała, prosiła, przekonywała, a druga – twardo i zdecydowanie – kazała mi odejść.
Kochające serce nie zawaha się. Jak mógł uwierzyć, że dzieliłam łoże z kimś innym? Jak?







