Od samego początku starałam się być „idealną” żoną. Naprawdę — jakbym podpisała niewidzialny kontrakt: piec ciasta, prasować koszule, uśmiechać się, nawet gdy pękałam w środku. Zwłaszcza w obecności Wery Pawłownej, jego matki.
Wera Pawłownna, emerytowana nauczycielka, wciąż z takim spojrzeniem, jakby zaraz miała skierować mnie do tablicy. Każde jej słowo to krytyka, każdy spojrzenie to wyrok: „Nie tak”, „Nie potrafisz”.
— Tak kroisz ziemniaki? — pada jej kpiący ton. — Igor lubi je drobniej. Zawsze kroiłam je cieńsze—łatwiej jeść.
Wstrzymywałam oddech, kiwałam głową i milczałam. Synowa nie ma prawa się sprzeciwić, musi słuchać i udowadniać, że zasługuje na jego syna.
Ale im bardziej się starałam, tym chłodniejsze stawało się jej spojrzenie i tym ostrzejsze uwagi:

— Sałatka z majonezem? Phi… młodzież teraz je tylko tłuste rzeczy.
— Twoje dziecko nie śpi do trzech? Mój syn spał całe noce już w wieku trzech miesięcy! Wyraźnie sobie nie radzisz.
Każda jej wizyta to inspekcja: kontrola lodówki, czystości, porządku w pokoju dziecka. Pobudka o siódmej „bo taki jest tryb dnia”. Żadnego „dziękuję”, żadnego „jak się masz”.
Aż pewnego dnia pękłam. Nie złością, lecz spokojem i stanowczością.
Był deszczowy dzień. Maluszek spał w wózku. Gotowałam mój barszcz. Zapach wypełniał kuchnię, gdy drzwi otworzyły się bez pukania.
— Zaraz zobaczę wnuczka, — powiedziała i stanęła przy kuchence. Bez „cześć”, bez „proszę”.
Uniosła pokrywkę i skrzywiła się:
— Marchewka podsmażona? Fuj, to ciężkie. Zawsze wkładam surową—zdrowsza.
I wtedy coś we mnie pękło. Zdjęłam fartuch, odłożyłam łyżkę i spokojnym głosem oznajmiłam:

— Nie musisz tego jeść.
Zamarła. Dodałam:
— Jeśli ci się nie podoba, ugotuj swoje. To mój dom, moja kuchnia i mój przepis.
Jej oczy rozszerzyły się:
— Jak śmiesz tak do mnie mówić?!
— Mam dość bycia twoją uczennicą. Twoje „lekcje” nie mają sensu. Jestem dorosła i nie zamierzam dłużej znosić egzaminów.
Zapanowała cisza. W końcu wymamrotała:
— Opowiem Igorowi…
Skinęłam głową:

— Niech pozna też moją wersję.
Gdy Igor wrócił wieczorem, byłam dziwnie spokojna. Powiedział:
— Mama dzwoniła, mówi, że byłaś niegrzeczna.
— Tylko się obroniłam. Nie pozwolę się już uciszać.
Po chwili lekko uśmiechnął się:
— Masz rację. Porozmawiam z nią.
Od tamtej pory jej wizyty stały się rzadkie i bez słowa. Wera Pawłownna przychodzi tylko zobaczyć wnuczka, delikatnie go tuli i już mnie nie krytykuje.







