Kierowca jechał w milczeniu, trzymając się bliżej środka jezdni. Na fotelu pasażera spał stary pies.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, przed nimi pojawił się samochód z zagranicy. Jechał powoli. W pewnym momencie zwolnił, tylne drzwi się uchyliły — i na pobocze wylądował czarny worek na śmieci. Auto natychmiast przyspieszyło i zniknęło za zakrętem.
Kierowca się napiął. Pies zaszczekał i czujnie podniósł głowę. Zwolnił, a potem zatrzymał auto. Worek na poboczu… poruszył się.
Serce waliło mu w piersi. Wysiadł z samochodu i ostrożnie podszedł do worka.
Worek był oblepiony błotem i przemoknięty. Mężczyzna przykucnął i dotknął folii. W tym momencie coś gwałtownie drgnęło w środku.

Drżącymi rękami wyciągnął nóż i ostrożnie rozciął worek. Pod plastikiem ukazała się tkanina, z której wyciągnęła się malutka, żywa dziecięca rączka.
Zszokowany zrobił krok w tył. Potem ostrożnie rozwinął tkaninę. Przed nim siedział około dwuletni chłopiec, twarz ubrudzona błotem, blade wargi, zamknięte oczy.
Owinął go w swoją kurtkę, wziął na ręce i zaniósł do samochodu. Pies cicho zawył i oblizał dziecku policzek. Malec jęknął cicho, potem zamilkł.

Kierowca usiadł za kierownicą, wciąż drżąc palcami. Co dalej? Policja? Szpital? A może…
Pojechał do szpitala.
Później dowiedział się z wiadomości, że zaginęło dwuletnie dziecko, a rodzice niespodziewanie zniknęli, prawdopodobnie uciekli.

Tydzień później złożył wniosek o tymczasową opiekę. Miesiąc później została mu przyznana na stałe.







