Nigdy nie sądziłam, że będę musiała udowadniać mężowi wierność — nie czynami, nie zaufaniem, lecz papierem. Bezdusznymi literami i cyframi, które albo ratują, albo niszczą.
Moja teściowa stała przede mną, ręce skrzyżowane na piersi, usta zaciśnięte w cienką linię.
– Musimy mieć pewność. Rozumiesz, to nasze nazwisko. A ty… przecież spotykałaś się z tym… Artemem.
Wypowiedziała imię mojego ex, jakby było przekleństwem.
Spojrzałam na męża. Nie odważył się na mnie patrzeć.
– To nie z braku zaufania, po prostu… zamknijmy tę sprawę raz na zawsze.
Ból przeszył mi pierś.

– Dobrze. Ale wtedy ty też zrobisz test. Dla sprawiedliwości.
– To już przesada.
– Nie – byłam nieugięta – jeśli sprawdzamy krew, to na równych prawach.
Minęły trzy tygodnie. Otrzymaliśmy wyniki, a teściowa z dumą zorganizowała „wieczór rodzinny”. Zebrali się wszyscy: bracia męża, ciotki, kuzyni.
– No cóż – zaczęła, wyciągając białą kopertę – wyniki mamy.
Teatralna pauza: delektowała się chwilą.
– Według testu ojcostwa… chłopiec rzeczywiście jest dzieckiem mojego syna.
W sali zapanowała grobowa cisza. Ktoś westchnął z ulgą, ktoś inny szeptał z niedowierzaniem. Teściowa jakby straciła równowagę i usiadła, ściśnięta wargi. Ale to nie był koniec.
Wstałam.
– Dziękuję. A teraz moja kolej. Jest jeszcze jeden wynik, który, sądzę, wszyscy usłyszą z zainteresowaniem.
Teściowa podniosła się gwałtownie:
– Nie. Nie rób tego. Proszę.

– Dlaczego? Przecież chcieliście prawdy.
Otworzyłam kopertę.
– Test wykazał: Igor nie jest biologicznym synem Anatolija Wiktorowicza.
Nastała grobowa cisza. Teść powoli odwrócił głowę w stronę żony.
– Co… co to ma znaczyć?
Teściowa spuściła wzrok.
– To było dawno… Myślałam, że nigdy się nie dowiesz…
Mąż siedział z otwartymi ustami, potem spojrzał na mnie.
– Wiedziałaś?
– Nie. Chciałam tylko, żeby wszystko było uczciwie. Do końca.







